W zasadzie powinnam zapytać, czy w dzisiejszych czasach jest to w ogóle możliwe. Wystarczy spojrzeć na tłum ludzi wybiegających codziennie rano z metra, korki na głównych ulicach wielkich miast, czy kolejki do kas w supermarketach po godzinie 17.00 każdego dnia. Odpowiedź może być tylko jedna: nie, to po prostu nie możliwe. Ktoś jeszcze doda, że to luksus dla wybranych. A moim zdaniem to jest jak najbardziej możliwe i realne. Trzeba wiedzieć jak.
Czym jest slow life?
I od tego zacznijmy. Samo słowo slow niesie ze sobą niezbyt pozytywną konotację. Przecież jak coś jest wolne to musi przebiegać w ślimaczym tempie, w związku z czym na pewno jest nieefektywne. Mamy masę obowiązków i niemożliwością jest wykonać je powoli i zdążyć do końca dnia. Więc wciskamy pedał gazu do oporu bo wydaje nam się, że tak trzeba, bo inaczej się nie da, bo nie zdążymy. Jednak w idei slow life nie chodzi o żółwią prędkość światła. Chodzi o to, by wszystkie czynności wykonać w swoim własnym tempie. Dodam jeszcze, że chodzi o naturalne dla nas tempo.
Większość ludzi żyje fast
Obserwując ludzi wokół mnie i zauważyłam, że nieliczni opanowali technikę życia slow niemalże do perfekcji. Czy są przez to mniej wydajni w pracy, spóźniają się? Nic z tych rzeczy. Robią nawet więcej, tylko w swoim własnym tempie. Czemu więcej? Bo nie tracą energii na ten dziki pęd. Jednym słowem nie wypalają się bez potrzeby jeszcze przed startem. Zobrazuję o co mi chodzi, na prostym przykładzie. Myślę, że każdy z nas spotkał na drodze demona prędkości. Ja nazywam go amatorem zielonych śliwek. Kiedy kierujesz samochodem zgodnie z obowiązującymi przepisami i nagle w lusterku pojawia się on, demon prędkości. Skacze z pasa na pas, wyprzedzając po jednym samochodzie. Po czym dojeżdżamy wszyscy do świateł a demon vel amator stoi albo tuż obok nas a w najlepszym przypadku przed nami. I jaki to ma sens?
Czy musi się coś wydarzyć byśmy zwolnili tempo?
Niestety czasami tak musi się stać. Na co dzień nie zdajemy sobie z tego sprawy, jak życie fast nam szkodzi. Przede wszystkim szkodzi naszemu zdrowiu. Z takim stylem życia w parze idzie stres, a ten diabeł z kolei, jest cichym zabójcą. Kiedy widmo szpitala, leczenia czy operacji zajrzy nam głęboko w oczy, dopiero wtedy uświadamiamy sobie, że życie w takim zawrotnym tempie nie miało najmniejszego sensu. Pamiętam kiedy mój tata wyszedł ze szpitala onkologicznego z oczywistą diagnozą w ręku, spojrzał na przejeżdżające ulicą samochody. Kierowcy trąbili, wyprzedzali się a przechodnie na chodniku biegli gdzieś na złamanie karku. Pokręcił wtedy głową i powiedział sam do siebie: „gdzie oni się tak spieszą..”. Starsza pani stojąca nieopodal na przystanku, uśmiechnęłam się do niego. W tamtym momencie oni oboje już wiedzieli czym jest slow life, a było to przeszło 15 lat temu.
Pamiętam pewien dzień w moim życiu. To był jeden z upalnych dni lata, zupełnie jak teraz. Jednak nie byłam na urlopie, nie odpoczywałam nad jeziorem w cieniu z ulubioną książką w ręku, ani nie popijałam drinka z palemką nad basenem. Byłam w pracy. Moim biurem był samochód. Roczne i komfortowe auto było dobrze wyposażone, między innymi w klimatyzację. Jednak kiedy żar leje się z nieba, nawet i ten skarb technologii niewiele pomaga. W pracy ustalili limit spotkań dziennych, nierealny do wykonania, a nie wywiązanie się z tego obowiązku wiązało się z obcięciem premii. Po trasie był wypadek, korek, ruch wahadłowy, ktoś zginął na miejscu. Ale tacy jak ja, tylko przez sekundę współczuli rodzinie, potem było tylko uczucie złości, bo czas leci nie ubłagalnie a my stoimy. Parę kilometrów dalej kolejny ruch wahadłowy, bo remont drogi. Klient nie może dłużej czekać. Target sprzedażowy nie zrealizowany. I dzwoni telefon, który zmienił wszystko. Nowo mianowany dyrektor a wcześniej kolega na równym stanowisku ze mną, pozjadawszy wszystkie rozumy, dzwoni do mnie i wylewa na mnie wiadro pomyj. Bo nie dostał tego czy tamtego. I zaczęła się jatka. Nigdy w życiu tak nie krzyczałam, nie przeklinałam i nikogo nie wysłałam do tylu diabłów co jego. Oczywiście nie był mi dłużny. Bez słowa się rozłączyłam i zjechałam na przydrożny parking. Na szczęście był tam cień. Długo nie mogłam się uspokoić. Wkrótce potem odeszłam z pracy. Powinnam była to zrobić dużo wcześniej. Dzisiaj, kiedy o tym myślę kręcę głową i zastanawiam się dlaczego pozwoliłam się wtedy wyprowadzić z równowagi. Na samo wspomnienie tamtego dnia, brakuje mi tchu. Na szczęście już tak nie żyję. Moje życie płynie w rytmie slow life. Wykonuję znacznie więcej obowiązków bez zbędnej straty energii. Czerpię z życia więcej radości i satysfakcji oszczędzając przy tym swoje nerwy. Unikam sytuacji stresowych na tyle ile to możliwe. Po prostu cieszę się życiem, nadal ciężko pracując. Jednak mam swoje żelazne zasady życia slow, których przestrzegam.
Jak żyć slow?
Nie łatwo będzie zacząć bo po pierwsze trzeba poczuć szczerą potrzebę zmiany stylu życia, a po drugie zacząć ją konsekwentnie wprowadzać. Warto odpowiedzieć sobie na pytanie: czy potraficie odpoczywać na urlopie? Nie mam na myśli siedzenie na plaży z tabletem w dłoni i przeglądaniem najnowszych maili czy wykonywanie kolejnych telefonów do biura. Czy potraficie wyłączyć to dobrodziejstwo technologii, wyspać się do ból, usiąść nad jeziorem z wędką w dłoni i po prostu nic nie robić? Trzeba zdjąć nogę z pedału gazu i zwolnić. Warto nauczyć się odpoczywać nie tylko podczas urlopu ale również po pracy i w weekendy. Powrót do domu niech będzie wstępem do wyciszenia.
Kilka moich sugestii jak zacząć żyć slow
Znajdźmy czas dla siebie i swoich bliskich. Zauważyłam, że ludzie przestali za sobą rozmawiać albo ograniczają się do krótkiej wymiany, zdawkowych informacji, relacji z całego dnia. Stół w jadalni służy do wspólnego jedzenia posiłków a nie do magazynowania rzeczy, na które nigdzie indziej nie ma miejsca. Jedzmy posiłki wolniej. Prędkość po pierwsze szkodzi a po drugie po co?
Nauczmy się słuchać. W pędzie dnia codziennego, zapominamy o tak oczywistej i jednocześnie prostej czynności. Zadajemy kurtuazyjne pytanie, po czym się wyłączamy. Nie czekamy już na odpowiedź. Zauważyłam, że niektórzy do perfekcji opanowali umiejętność kiwania głową, czy nawet okazywania emocji na twarzy, przy jednoczesnym barku pojęcia na co reagują. Jestem tego idealnym przykładem. Praca w korporacji wycisnęła ze mnie wszystkie soki i do dzisiaj mam problem ze słuchaniem. Nie kontroluję się i wyłączam uwagę. Mój partner już kilka raz mnie na tym przyłapał. Walczę by to w sobie zmienić.
Skupmy się na swoich przyjemnościach i hobby. To nie tylko jest forma relaksu i odprężenia ale również i rozwoju osobistego. Chociażby czytanie książek w niesamowity sposób rozwija wyobraźnię, ale o tym wiemy od dziecka. Poszerza naszą wiedzę o tematy, w których nie brylujemy. Ja ostatnio wpadłam po uszy w książki Remigiusza Mroza. Dzięki temu, moja wiedza prawnicza nieco się poszerzyła a raczej w ogóle się pojawiła.
Zacznijmy obserwować otaczający Cię świat i ludzi. Z doświadczenia powiem, że to doskonale wycisza i uspokaja. Czasem poprawia humor i bawi a czasem zmusza do refleksji. Poza tym zawsze możemy zaobserwować coś ciekawego.
Dbajmy o siebie. O tym był wpis tutaj, więc nie będę powtarzać.
Jest tylko jedno ale. Trzeba tego chcieć.
Slow life to styl życia