Kobieta na zakręcie – Justyna Szymańska właścicielka pracowni ceramicznej „Unique”

Właścicielka i pomysłodawczyni pracowni ceramicznej „UNIQUE”  w Koluszkach  Justyna Szymańska, opowiedziała mi jak zaryzykowała i postawiła wszystko na jedną kartę. Po 10 latach pobytu w Anglii, rzuciła pracę w dobrze prosperującej firmie, aby zacząć od nowa i móc spełnić swoje marzenia. Podążając za głosem serca zajęła się nową pasją, która stała się również jej sposobem na życie.

Iwona Kobus Cieślik: Czym dla Ciebie jest sukces i jak go osiągnąć?

Justyna Szymańska: Jest to na pewno satysfakcja, swego rodzaju spełnienie. Można go osiągnąć na wielu płaszczyznach. Kojarzony jest głównie z sukcesem zawodowym. Według mnie sukces to również zostanie rodzicem, założenie rodziny, bycie mamą. Odnalezienie się w nowej roli. Są z tym związane chwile lepsze i gorsze. Te radośniejsze i te okupione łzami i smutkiem.

I. KC: Czy dobrze rozumiem, że wszystko zaczęło się z chwilą urodzenia dziecka?

J.S: Zostałam mamą będąc w Anglii i wtedy poznałam mnóstwo fajnych przyjaciół. Również młodych kobiet, które były w podobnej sytuacji, co ja. Nie miały pomocy na wyciągnięcie ręki w postaci mamy i musiały same sobie radzić z nową sytuacją. Byłyśmy dla siebie wzajemnym wsparciem. Stworzyła się przyjaźń a wraz z nią wspólne obchodzenie różnych okoliczności. Tak też moja córeczka została zaproszona na urodziny, które odbyły się w jednej z pracowni ceramicznych. Tam pomalowała dla mnie miseczkę, własnymi paluszkami.

img_6161

I. KC: Wtedy pojawił się w głowie pomysł, że może i ja bym się czymś takim zajęła?

J.S: Tak, kiedy tam weszłam pomyślałam: „Wow ale super miejsce!” Wzbudziło moje zainteresowanie i skradło serce.

I. KC: Miała Pani wcześniej do czynienia z tą dziedziną rzemiosła/sztuki?

J.S: Nie, ale interesowałam się od zawsze rękodziełem, przejawiałam również zdolności plastyczne. Lubiłam tzw. „ręczne robótki”. Traktowałam je zawsze hobbistycznie jako formę relaksu itd. Nigdy nie zagłębiałam się w jedną dziedzinę czy też sztukę. Tworzyłam, bo lubiłam, bo w ten sposób się odprężałam.

I. KC: Czy to był właśnie taki impuls do działania w tym kierunku?

J.S: Po pierwsze do zgłębienia wiedzy na temat ceramiki i garncarstwa, ponieważ w ogóle nie miałam pojęcia z czym to się wiąże.

I. KC: Czyli zaczynała Pani zupełnie od zera w tej materii?

J.S: Tak ale bazowałam głównie na idei pracowni w Anglii, w której byłam, czyli malowania na ceramice. Nie typowo lepienia z gliny, tylko właśnie malowania na ceramice. Kiedy zaczęłam poznawać ludzi zajmujących się tą dziedziną rzemiosła i uczęszczać na różnego rodzaju szkolenia, słyszałam, że muszę dotknąć gliny. Zobaczyć jak to powstaje, że samo malowanie na ceramice to za mało.

I. KC: Co było dalej?

J.S: No i dotknęłam tej gliny i po prostu mnie wciągnęła.

I. KC: Dlaczego Polska a nie Anglia, skoro tam wszystko się zaczęło?

J.S: Moje korzenie są tutaj w Polsce. Czas spędzony w Anglii był ciekawy, owocny. Jednak kiedy urodziła się Kaja myśleliśmy o powrocie. Oboje z mężem mieliśmy na tyle szczęśliwe dzieciństwo w otoczeniu dziadków, którzy brali czynny udział w naszym wychowaniu, że chcieliśmy tego samego dla naszej córki. Nie chcieliśmy żeby znała dziadków od świąt do świąt, jedynie z ekranu tabletu, smartfona czy komputera. Przyjechaliśmy na wakacje. Mała bardzo szybko się zaaklimatyzowała, dziadkowie oszaleli i tak zaczęliśmy się rozglądać za czymś tutaj. Wtedy temat pracowni powrócił. Zaczęłam wówczas szukać podobnych pracowni tu w okolicy Łodzi. Bardzo szybko okazało się, że takich miejsc, stricte malowania na ceramice, jest bardzo niewiele.

img_5968

I. KC: Można powiedzieć, że znalazła Pani swego rodzaju niszę?

J.S: Dokładnie. Najbliższe tego rodzaju miejsce, jak się okazało, jest w Warszawie, później Wrocław i Poznań. Więc są to dość znaczne odległości.

I. KC: Czym zajmowała się Pani wcześniej?

J.S: Będąc w Anglii również prowadziłam własną działalność i była to firma sprzątająca. Tam dodawało mi skrzydeł przede wszystkim wsparcie ludzi. Mentalność, że wciąż jesteś młoda. Ciężko pracujesz, wyznacz sobie cel i do niego dążysz. To mnie właśnie motywowało.

I. KC: Wróćmy do pracowni malowania na ceramice. Czy przygotowywała się Pani jakoś do tej zmiany? Psychicznie, finansowo, stworzyła biznesplan?

J.S: Było to chyba całkiem naturalne. Decyzja o powrocie wypływała z serca i nie było już rozważania „za” i „przeciw” tak, jak to miało miejsce wcześniej. W całym pomyśle otwarcia
i poprowadzenia pracowni wspierał mnie bardzo mocno mąż. Mimo, że wiele osób mówiło „kurczę jak to? Tak po prostu zmieniacie swoje życie?”; „Zmieniacie kraj, wracacie do rodziny, co oczywiście jest fajne, bo macie tu wsparcie. Z drugiej strony nie macie pojęcia jak życie tutaj wygląda, jeśli nie mieszka się tu na stałe już 10 lat.” Wiele osób trzymało kciuki, ale też drżało jak to się wszystko ułoży. Postawiliśmy wszystko na jedną kartę.

I. KC: Jak wyglądały Pani początki? Od czego zaczęłaś?

J.S: Najpierw była przeprowadzka, potem daliśmy sobie miesiąc na zaklimatyzowanie. Później już nie było na co czekać. Trzeba było działać! Najpierw było zaplecze formalne tzw. „papirologia” i stopniowo szukanie lokalu itd. Udało mi się również pozyskać w dość krótkim czasie dofinansowanie z Urzędu Pracy, co uważam za sukces i swego rodzaju fenomen. Wpadliśmy z „innego świata” i wszystko byliśmy w stanie poukładać po naszej myśli. Potem zaczęłam rozglądać się za różnymi kursami związanymi z tą niełatwą sztuką. Okazało się, że mimo, że nie jest to zbyt popularne zajęcie, to miejsca na takie kursy rozchodzą się jak świeże bułeczki. Czytałam dużo o ceramice i odwiedzałam różne pracownie malowania na ceramice. Jednocześnie urządzaliśmy lokal. Pomagał mi mąż i najbliżsi. Mama na przykład uszyła fartuszki dla najmłodszych i poduszki. Wiedziałam na pewno, że ma być kolorowo, jeśli mają przychodzić tu dzieci. Najpierw wszystkie krzesła stoliki miały być jednakowe, ale to do mnie nie przemawiało. Trafiliśmy na „pchli targ” i kiedy pan pokazał mi stare drewniane krzesła, wiedziałam, że to jest to. Urzekły mnie. Natomiast w oczach mojego męża pojawiło się przerażenie (śmiech). Jestem bardzo wdzięczna wszystkim za pomoc w urządzeniu tego miejsca i wsparcie.

img_5819

I. KC: Uważa Pani, że ma szczęście?

J.S: No nie wiem (śmiech). Czuję jakąś fajną opiekę nad sobą.

I. KC: Co było najtrudniejsze w pierwszej fazie prowadzenia własnego biznesu?

Może to dziwne ale najbardziej bałam się tego, jak poradzi sobie moje dziecko. Nie wiem czemu, być może zupełnie nie związane z biznesem. Przez 2,5 roku od kiedy malutka się pojawiła w naszym życiu, była cały czas ze mną. Oczywiście zostawała z tatą, szybko odnalazła wspólny język z dziadkami ale było mi po prostu głupio, że ją zostawiam, bo jestem zajęta czymś innym. Wiedziałam, że to co robię jest ważne, ale pogodzenie tego z ciągłym myśleniem o dziecku było trudne. Taki brak kontroli nad wszystkim i z tym nie mogłam się pogodzić przez dłuższy czas. Oczywiście od strony formalnej trzeba było nad wszystkim czuwać, trzymać rękę na pulsie, żeby wszystko poszło dobrze. Jednak ta emocjonalna strona przestawienie się z bycia mamą full time, czyli pełnoetatową 24h/dobę i nagle pogodzenie tego z własnym biznesem, nie ukrywam to było dla mnie wyzwanie.

I. KC: Jeśli, chodzi o klientów, nie obawiała się Pani, że nie będzie zapotrzebowania na tego rodzaju usługi? Zwłaszcza w małej miejscowości?

To słyszałam dość często. Przyznaję to było jak „podcinanie skrzydeł”, ale miałam mnóstwo pomysłów na to jak wyjść do ludzi, jeśli oni nie będą chcieli przyjść do mnie. Wiedziałam, że jestem wstanie stworzyć ciekawą ofertę dla przedszkoli i szkół. Są to jednak kreatywne zajęcia. Dziecko nie siedzi przed ekranem komputera, tylko jest w stanie stworzyć coś własnego, co dodatkowo uczy pokory, cierpliwości, rozwija manualnie.

I. KC: Czy obecnie prowadzi Pani tego typu zajęcia?

Tak, miałam tu już kilka klas z którymi prowadziłam zajęcia. Coś niesamowitego jak patrzy się na te dzieciaczki. Przypomina się wtedy własne dzieciństwo i pierwsze wycieczki szkolne, zajęcia plastyczne itd. Dzieci przekazują mnóstwo pozytywnych emocji i energii a ich reakcje są nieocenione np.: „Wow jak tu u Pani fajnie. Ja tu jeszcze do Pani wrócę, przyjdę z mamą.” To bardzo budujące. Również dorośli zaglądając do mnie, czy to szukając jakiegoś upominku, czy to przez przypadek. Często życzą mi dobrze i to właśnie ten ich entuzjazm daje mi wiarę i siłę.

img_6068

I. KC: Czy klienci wracają?

J.S: Muszę powiedzieć, że w przeciągu tak krótkiego czasu mam już grono swoich stałych klientów i to jest niewątpliwie miłe.

I. KC: Co w przypadku Pani początków było pierwsze: sukces czy porażka?

J.S: Trudno powiedzieć. Było trochę tego i trochę tego.

I. KC: Pierwsze sukcesy, które zapadły Pani w pamięć?

J.S: Pierwsze odpalenie pieca. Aż gryzłam paznokcie, bo już nie chodziło o moje, tylko po prostu o czyjeś prace bo to zupełnie nowy, świeży temat dla mnie. Pamiętam też jak przyszedł starszy Pan, który po prosił o stworzenie prezentu dla swojego najlepszego przyjaciela, z dedykacją i z piękną wymalowaną rybą, którą oczywiście musiałam wykonać własnoręcznie. Drżałam czy spełni jego oczekiwania. Kiedy przyszedł, był zachwycony. Obiecał, że wróci bym mogła stworzyć prezent dla jego syna.

I. KC: Pierwsze porażki?

J.S: Pamiętam sytuację, kiedy klientka zamówiła prezent z imieniem bliskiej osoby i powiem szczerze nie sądziłam, że szkliwa tak się zachowają. Wymalowałam wszystko ładnie, pięknie a kiedy wyjęłam pracę mówię kurczę tu nawet nie widać, że jest napis. Tego samego dnia zjawiła się Pani po odbiór i mówi: „ja tego nie odbieram. To nie jest to co ja zamawiałam”. Wtedy poczułam wielki zawód samej siebie. Na szczęście Pani była na tyle wyrozumiała i miała czas abym mogła wykonać coś zupełnie nowego. Wtedy już zastosowałam zupełnie inną technikę. Oczywiście wyciągnęłam wnioski z zaistniałej sytuacji. Ja przyjmuję specjalne zamówienia i zawsze drżę o efekt i o to czy spełni to oczekiwania klienta. Chciałabym aby każdy wychodził stąd z uśmiechem i to też jest dla mnie wielką gratyfikacją. Choć trafienie w gusta bywa trudne.

I. KC: Jak długo czeka się na taki spersonalizowany prezent?

J.S: Jeśli, jest to rzecz, którą lepię od samego początku, od podstaw to trwa to od 24-36 godzin, najwięcej czasu zajmuje samo wypalenie ponieważ piec nagrzewa się powoli i dwa razy wolniej stygnie. Później jest etap kolorowania, ozdabiania, tworzenia dedykacji i znów dana rzecz trafia do pieca na prawie 48 godzin. Biorąc pod uwagę całość to trwa to nawet do dwóch tygodni. Jeśli, jest to jakaś  gotowa rzecz i jest to tylko kwestia dedykacji, to również potrzeba około 10 dni, ponieważ odpalenie pieca jest dość kosztowne. Dlatego staram się zebrać kilka prac, aby było to bardziej ekonomiczne. Nie jest to kubeczek wymalowany mazakiem, tylko rękodzieło.

img_5928

I. KC: Nie żałuje Pani swojej decyzji? Nie ma chwil zwątpienia?

J.S: Nie, chociaż często pojawiały się pytania od bliskich i dalszych znajomych „czy naprawdę chcę prowadzić tego typu pracownię w Koluszkach? Gdzie indziej to tak ale w Koluszkach???”. Wtedy owszem dopadały mnie wątpliwości, ale też pojawiała się odpowiedź. Czy jest tu takie miejsce, gdzie można przyjść z dzieckiem ze znajomymi i zrobić coś innego? Wykonać własnoręcznie choćby kubek dla kogoś lub dla siebie, który będzie pamiątką wspólnie spędzonych chwil? Czasami chodzi o takie proste rzeczy i tego właśnie brakuje mi z tamtego świata z Anglii. Tam takich miejsc było całkiem sporo. Nawet czas kiedy nie ma klientów jest dla mnie czasem tworzenia. Kiedy sama nad czymś pracuję mam nadzieję, że znajdzie nabywców. Jeśli nie dziś, to za jakiś czas.

I. KC: Jeśli mogłaby Pani  cofnąć czas, to co zrobiłaby Pani inaczej?

J.S: Niczego bym nie zmieniła. Nawet, jeśli były jakieś błędy czy też porażki, to wyciągnęłam z nich wnioski. Nauczyły mnie czegoś i wzbogaciły bagaż dotychczasowych doświadczeń. Tak samo jak sukcesy dodają skrzydeł, tak patrząc z perspektywy czasu porażki uczą bardziej. Myślę, że bez nich nie była bym tu, gdzie jestem i nie byłabym tym kim jestem. Nie żałuję niczego.

I. KC: Co trzeba zrobić aby pasję zamienić na pracę?

J.S: Nie bać się zaryzykować i wierzyć w to, co się robi.

I. KC: Jakie słowa najlepiej opisują Panią i Pani pasję?

J.S: Wow! (śmiech). Nawiążę do samej nazwy UNIKATOWOŚĆ. Nazwa jest angielska „Unique” ale myślę, że w tym, co robię jest coś unikatowego. Sposób bycia, to jak podchodzę do życia, wszystko razem. To mnie określa.

I. KC: Dlaczego właśnie angielska nazwa?

J.S: Dłuższy czas zastanawiałam się nad nazwą. Pojawiały się różne pomysły. Ktoś powiedział mi, zapisuj wszystko na kartce i tuż po tym jak zaczęłam to robić, jedną z pierwszych nazw jakie przyszły mi do głowy był „Unique”. Pojawiały się i inne nazwy „ceramiczny kącik” ale to było tak bardzo jednoznaczne i szufladkujące. Przeglądając centralną ewidencję zauważyłam, że nie ma tego rodzaju pracowni pod nazwą „Unique”. Pierwszy zapisany pomysł okazał się być najlepszy.

I. KC: Czy podczas tych kolejnych miesięcy  miała Pani  moment kryzysu w swojej firmie, który zagrażał jej dalszemu funkcjonowaniu?

J.S: Nie, jak na razie na szczęście nie było takiej sytuacji, która postawiła by mnie i to co robię pod ścianą
i dalszą pracę pod znakiem zapytania.

img_6480

I. KC: Czy może Pani powiedzieć o sobie, że czuje się kobietą spełnioną, kobietą sukcesu?

J.S: Czuję się spełniona jako żona jako matka. Zawodowo małymi krokami dążę do wyznaczonych celów. Mam na pewno dużo satysfakcji z tego co robię.

I. KC: Co mogłaby Pani poradzić innym  kobietom, które są dopiero na początku swojej drogi i jeszcze się wahają by podążyć za swoją pasją?

J.S: Hmm. Słuchać tego wewnętrznego głosu. Jeśli, odnajduje się w tym co się robi satysfakcję i wywołuje to uśmiech, to myślę, że warto spróbować i zaryzykować. Nie bać się. Trzeba mieć wiarę we własne siły, możliwości,  mnóstwo chęci. Oczywiście swój własny wkład, własna praca.

I. KC: Czy to jest recepta na sukces?

J.S: (Śmiech) Sukces wieloetapowy, wielopoziomowy. Jak najbardziej zawsze trzeba dawać z siebie 100%.

I. KC: Oglądając się wstecz, robiąc rachunek zysków i strat: było warto podjąć ryzyko i nie mały wysiłek?

J.S: Tak, warto było. Nikt przecież nam nie zagwarantuje, że się uda ale warto próbować bo satysfakcja jest tym większa.

I. KC: Dziękuję za rozmowę i poświęcony czas. Było mi niezmiernie miło Panią i to miejsce poznać.

Rozmawiała Iwona Kobus – Cieślik

Zapraszam na profil pracowni na FB:

https://web.facebook.com/Pracownia-Ceramiczna-Unique-593894384152099/?_rdc=1&_rdr

Iwona Kobus - Cieślik
Iwona Kobus - Cieślik

Niepoprawna optymistka, która niejednokrotnie dostała od życia kopa ale to tylko motywuje mnie w dążeniu do realizacji kolejnych marzeń bo czymże było by życie bez marzeń. Uważam, że wszystko w życiu dzieje się "po coś" albo, żeby nas czegoś nauczyć albo utrzeć nam nosa. Kocham podróże te bliższe i dalsze oraz te w głąb samego siebie na które pozwala między innymi pisanie, lubię teatr współczesny, długie spacery oraz poznawać nowe smaki. Z wykształcenia doradca zawodowy, pedagog jednak w praktyce moja droga zawodowa wyglądała różnie od koordynatora projektów ds. rekrutacji po przez asystentkę i doradcę klienta biznesowego w kancelariach prawnych. Obecnie dążę do tego aby robić to co najbardziej lubię, czyli pisać i zgłębiać wiedzę na temat zdrowego trybu życia zarówno, jeśli chodzi o sferę fizyczną, nawyki żywieniowe jak również sferę psychiczną. Prywatnie żona i zakręcona mama 14 miesięcznej równie zakręconej córeczki.

  • Piękne prace, a historia Justyny motywuje 🙂

  • Katka | projekt-wnetrze.pl

    Super, odważna kobieta!

  • Gratuluje pasji i talentu 🙂 Życzę samych sukcesów 😀

  • Women’s World

    Dziękujemy za opinie. Historia Justyny pokazuje, że nie ma rzeczy nie możliwych. Wszystko jest kwestią chęci i dobrego planu działania 🙂

  • Świetna historia przeczytałam jednym tchem. Tylko przykład brać z takich osób.

    • Women’s World

      To prawda, Justyna jest osobą z której można brać przykład 🙂