Tropikalny raj na wyciągnięcie ręki część 1

Czy kiedykolwiek podczas jesienno-zimowej aury zdarzyło się Wam zatęsknić za lazurową wodą i widokiem palm?

Zapewne tak. Oczywiście można wtedy wykupić kosztowną wycieczkę w niebezpieczne już rejony północnej Afryki, bądź na którąś z ciepłych wysepek śródziemnomorskich. Trzeba wtedy pakować całą masę rzeczy do wielgachnych walizek, za które musimy słono dopłacać podczas odprawy. Następnie nużące wyczekiwanie na nasz samolot w hali odpraw. To samo przy wylądowaniu na egzotycznej-sterroryzowanej ziemi. Czekanie na pojawienie się na taśmie naszych bagaży, a potem jazda busem do hotelowego molochu. Tydzień, lub dla tych bardziej zamożnych nawet dwa tygodnie, taplania się w tym samym basenie oraz na tej samej plaży – trochę monotonnie.

All inclusive?

Bez przesady, przecież tego wszystkiego nikt nie jest w stanie zjeść. Nakładamy sobie po troszku tego i owego i smacznego. Wiadomo, że nasze oczy i kubki smakowe podpowiadają nam, aby cały talerz wypełnić żarciem po same brzegi. Tyle, że potem ledwo wstajemy od stołu pozostawiając na talerzu połowę tego co nałożyliśmy. Szczerze? Słono przepłacamy za all inclusive, bo nie jesteśmy w stanie przejeść tej kwoty, którą na to wydaliśmy. Ale to tylko moje subiektywne zdanie. Na dodatek dzień w dzień praktycznie te same dania, niekoniecznie przyrządzone pod nasz gust.

all inclusive

Raj na wyciągnięcie ręki

A gdybyśmy nie musieli robić absolutnie nic z tych rzeczy, by nacieszyć się tropikalnym klimatem oraz krystalicznie czystą i ciepłą wodą, a także bajecznymi wodospadami czy widokiem egzotycznej roślinności? Bardzo proszę, oto daje Wam bezcenną wskazówkę, jak znaleźć się wśród tych wszystkich rzeczy w kilka godzin od Waszego domu. Wsiadamy w auto i zmierzamy na zachód autostradą A2 (Autostradą Wolności) do Niemiec…. Autostradą Wolności i do Niemiec, dobre sobie. No ale może tylko mi się to dość dziwnie kojarzy…. Pędzimy do obwodnicy Berlina, po czym odbijamy na południe autostradą nr 13 i po około 30 kilometrach opuszczamy ją na zjeździe „STAAKOW”. Przejeżdżamy przez miejscowość Brand i po chwili skręcamy na opuszczone lotnisko. Naszym oczom ukazuje się olbrzymich rozmiarów metalowy balon-kopuła, w którego wnętrzu mieści się tropikalny park wodny – Tropical Islands.

Portal internetowy www.tropical-islands.de/pl, jest również w języku polskim, więc bez problemu znajdziecie tu wszelkie potrzebne Wam informacje. Park jest czynny przez cały rok 24/7. Istnieje możliwość spędzenia tu całego dnia bez noclegu, bądź pozostania tu tak długo jak sobie życzycie. Do dyspozycji jest kilka opcji noclegowych. Od skromnych choć bardzo klimatycznych namiotów na plaży wśród tropikalnej roślinności, po komfortowe śródziemnomorskie hacjendy i puebla. Porannym łasuchom proponuje wykupić opcje ze śniadaniem. Nigdzie indziej, nawet w najlepszym hotelu nie dostaniecie takiej ilości pysznych i urozmaiconych dań oraz świeżych produktów, którymi cechuje się wyśmienita europejska kuchnia. Mamy do wyboru m.in. smażone plastry chrupiącego bekonu, angielską jajecznice, niemieckie kiełbaski, francuskie oraz włoskie sery i wędliny, greckie specjały w postaci oliwek czy fety, całą masę świeżego pieczywa, owocowe jogurty, egzotyczne schłodzone owoce, całą masę przeróżnych ciast, a także duży wybór świeżych soków oraz gorących napojów. To tylko niektóre pyszności, jakimi szczyci się poranna kuchnia Tropical Islands. Jest tego wiele, wiele więcej. Można radować swoje podniebienie w obecności spacerujących pawi, wśród szumu wodospadów oraz ciesząc wzrok bambusową wioską czy azjatyckimi świątyniami.

Auto stawiamy pod balonem na bezpłatnym parkingu i meldujemy się w recepcji znajdującej się wewnątrz konstrukcji. Dostajemy na rękę pasek magnetyczny, który jest jednocześnie kluczem do szafki w szatni oraz portfelem. Płacimy nim za wszystko co tylko chcemy, we wszystkich restauracjach oraz lokalach usługowych na terenie parku. Ostrzegam tylko, żeby nie przedobrzyć z rozrzutnością, ponieważ możemy być mocno zaskoczeni kwotą do uregulowania przy kasie podczas opuszczania terenu parku.

Po znalezieniu się w strefie wewnętrznej parku, zaczynamy podziwiać drewniane baszty i fortyfikacje oraz budowle rodem z amazońskiej dżungli. Przebieramy się w szatni, zrzucając z siebie ciepłe ciuchy i zakładając stroje kąpielowe. Zostaniemy w nich już do końca naszego pobytu w parku. Aby dostać się do naszego namiotowego obozowiska (piszę tu na swoim przykładzie), zagłębiamy się prawdziwą dżunglę zamieszkiwaną przez egzotyczną zwierzynę.

tropical-island-1

Witają nas całe stada różowych flamingów, najczęściej przesypiające większość dnia stojąc na jednej nodze, na skrawku jakiegoś głazu. W sadzawce poniżej naszego szlaku wraz z flamingami, żyją sporych rozmiarów żółwie wodne oraz różne gatunki ryb. Możemy na chwilę zboczyć z naszego szlaku i podążyć w głąb tropikalnego lasu i posłuchać śpiewu ptactwa, ukrywającego się w liściach egzotycznych gatunków drzew i roślin. Mijamy rozłożyste palmy, bambusy, bananowce i wiele innych roślin, rosnących naturalnie w odległych zakątkach naszego globu. Czujemy wilgoć powietrza i wysoką temperaturę – klimat panujący w Kongo lub nad Amazonką. Co jakiś czas napotykamy na swojej drodze klatki z jadowitymi wężami, sporych rozmiarów pająkami czy innymi gadami i owadami nie występującymi na naszym kontynencie. Możemy na chwilę poczuć się jak odkrywcy nowych krain i wejść do kosza wielkiego balonu, jakim latali podróżnicy w dawnych czasach. Zwiedzamy indiańskie szałasy i lepianki dzikich ludów.

cdn.

Bartosz Banasik
Bartosz Banasik

Skąd się wzięło u mnie zamiłowanie do podróży? Myślę, że duży wpływ na to miało wychowanie przez moich rodziców, którzy sami za młodu podróżowali po Europie. Najczęściej do Niemiec i Francji gdzie podejmowali się różnych prac sezonowych. Szczególnie we Francji, gdzie kilkukrotnie najmowali się w winnicach Prowansji do zbierania winogron. Poznali wtedy wiele wspaniałych i bardzo pomocnych im ludzi. Gdy byłem nastolatkiem, podróżowaliśmy wraz z całą moją najbliższą rodziną. Odbyliśmy dwa niezapomniane wyjazdy na Lazurowe Wybrzeże, gdzie po raz pierwszy na własne oczy zobaczyłem palmy, krystalicznie czystą i błękitną wodę Morza Śródziemnego, a przede wszystkim superszybki ekspres TGV. Już wtedy rosła we mnie żyłka podróżnicza i chęć poznawania naszego globu, a mój umysł coraz bardziej robił się otwarty na świat. Gdy osiągnąłem pełnoletniość kultywowałem „tradycję rodzinną” jeżdżąc po Europie i zwiedzając jej metropolie, poznając wiele ciekawych ludzi. Praktycznie każdego roku wyruszałem sam lub w towarzystwie bliskich mi osób, w podróż do jakiegoś zakątka Europy. Rok bez dalekiej podróży – rokiem straconym.