Nazywam się Marzena i aktualnie mam 29 lat. Można powiedzieć, że całe życie byłam raczej aktywną osobą (spacery, rower, rolki, zajęcia fitness) ale mój sposób odżywiania pozostawiał wiele do życzenia. Nie widziałam w tym problemu, więc nic z tym nie robiłam. Do czasu…
W styczniu 2014 roku na świat przyszłam moja córeczka Zosia, która od pierwszego oddechu wydanego na tym świecie, stała się „oczkiem” w głowie mamy. Cała ciąża przebiegała bardzo dobrze, a i ja czułam się rewelacyjnie. Poza mdłościami, które nękały mnie przez pierwsze trzy miesiące, absolutnie nic więcej się nie działo. W pierwszym trymestrze ciąży zaliczyłam spadek wagi ciała o 3 kg (55 kg => 52 kg). Dwa dni przed rozwiązaniem moja waga wskazywała 62 kg, natomiast w dniu wypisu ze szpitala 57 kg.
Czas urlopu macierzyńskiego był dla mnie najwspanialszym okresem w moim życiu.
Doskonale czułam się roli mamy i pani domu. Jako młoda i bardzo samodzielna mama, starałam się wykorzystać każdą minutę swojego cennego czasu, na obowiązki związane z wychowywaniem córeczki i utrzymaniem domu w należytym porządku (a tutaj proszę mi wierzyć zawsze moja poprzeczka była bardzo wysoko ustawiona). Miałam czas na wszystko: na zabawę, na spacer, na sprzątanie i pranie, na gotowanie i pieczenie ciast na wszystko prócz … samej siebie! Nie dbałam odpowiednio o siebie, o swoją dietę i o swoje ciało. Pomimo codziennego cardio po domu i kilku, czasem kilkunastu kilometrowym spacerom z córką, ale przy ciągłym podjadaniu (bo na normalny posiłek nie było przecież czasu), moja waga szybko zaczęła wskazywać prawie 60 kg.
To był moment, w którym pojawiła się pierwsza myśl – trzeba coś z tym zrobić.
I tak zaczęłam poznawać się lepiej z Ewą Chodakowską i jej programami treningowymi. Niby wszystko było na dobrej drodze, ponieważ chęci do działania były, ale niestety mój zapał był niczym sinusoida. Brakowało mi systematyczności w działaniu i przede wszystkim, jasno sprecyzowanego celu. Cel w moim przypadku okazał się kluczem do sukcesu. Roczny urlop macierzyński mijał bardzo szybko i przyszedł czas na przygotowywanie się do powrotu do pracy. Pierwszą przeszkodą, którą musiałam pokonać była niestety, wymiana całej biurowej garderoby na rozmiar 38-40.
Moja prawdziwa metamorfoza zaczęła się w lutym 2015 roku.
Startowałam z wagi 59 kg przy wzroście 156 cm . Miałam wówczas 28 lat. Zaczęłam zwracać większą uwagę na to co, w jakim czasie i w jakich ilościach jem. Starałam się robić w domu trening minimum trzy razy w tygodniu. I tak moja praca przyniosła pierwsze efekty. Na koniec kwietnia moja waga pokazywała 56 kg (-3 kg). Efekty cieszyły i motywowały do dalszego działania. Ponieważ apetyt rośnie w miarę jedzenia, postanowiłam poprosić o wsparcie specjalistę. Od maja rozpoczęłam współpracę online z trenerem personalnym, który po dogłębnym wywiadzie przygotował dla mnie spersonalizowaną dietę i rozpisał trening siłowy. Cel był jasno określony: dążymy do redukcji wagi ciała do poziomu 50 kg i staramy się wymodelować sylwetkę.
Współpraca z terenem oparta była na jasno określonych zasadach.
Wymagała ode mnie cotygodniowych raportów z moich osiągnięć (pomiary wagi oraz obwodów), co tak naprawdę dawało mi jeszcze więcej motywacji do działania. Na początku moja dieta troszkę mnie przerażała, w szczególności konieczność ważenia wszystkich produktów, przed przygotowaniem posiłków. Na szczęście szybko wypracowałam sobie system przygotowywania posiłków na dwa-trzy dni z góry i dieta pudełkowa nie okazała się wcale taka straszna. Z trenerem współpracowałam przez okres dwóch miesięcy. W tym czasie jadłam zgodnie z jego zaleceniami: pięć zbilansowanych posiłków dziennie, oraz wykonywałam treningi. Starałam się ćwiczyć dwa – trzy razy w tygodniu na siłowni, ponadto każdego innego dnia wykonywać dodatkowe aktywności fizyczne (rower, bieganie, rolki, trening w domu). Tygodniowo jeden-dwa dni pozostawiałam na regenerację i prócz delikatnego spaceru nie robiłam nic.
Efekty mojej pracy przeszły najśmielsze oczekiwania.
Dokładnie w dniu 11 lipca 2015 roku wysłałam trenerowi ostatni raport moich postępów:
Waga początkowa 56 kg => waga na koniec współpracy 48 kg
Obwody:
Udo 57 cm => 50 cm
Pas 89 cm => 76 cm
Talia 79 cm => 67 cm
Biodra 95 cm => 83 cm
Klatka piersiowa 89 cm => 82 cm
Barki 101 cm => 93 cm
Co mi dały te hektolitry wylanego potu i łez (takie dni również były) ?
Na pewno nabrałam więcej pewności siebie, takiej wewnętrznej siły, której zazwyczaj mi brakowało. Oczywiście koniec współpracy z trenerem personalnym, nie zakończył mojej pracy nad sobą i przygody z siłownią. Cały czas staram się być aktywna. Biegam, jeżdżę na rowerze, trenuję w domu i na siłowni. Jeśli chodzi o dietę, to staram się unikać produktów przetworzonych, nabiału oraz glutenu – ale oczywiście wszystko w granicach rozsądku. Każdego dnia jem bardzo dużo warzyw i owoców. Staram się, aby moje odżywianie było przede wszystkim racjonalne. Aktualnie moja waga wynosi około 49 kg. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że jest mi dobrze we własnym ciele. Oczywiście zawsze może być lepiej i będę nad tym stale pracować. Dziś jednak satysfakcję sprawia mi motywowanie najbliższych do pracy nad sobą i pomagam im we wspólnych treningach.
Robię to wszystko nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla mojej córeczki, ponieważ chcę aby każdego dnia patrzyła na w pełni szczęśliwą mamę. Kluczem do sukcesu nie są drakońskie diety cud, czy mordercze treningi, a jasno określony cel i zdrowe podejście do jego realizacji.
Czy było warto? Zdecydowanie TAK. Uważam, że akceptacja samej siebie jest połową sukcesu do bycia po prostu, szczęśliwym człowiekiem.