To już 3 i ostatnia część niezwykłej podróży po malowniczej Chorwacji. Jesteśmy przekonani, że czytając teksty Bartosza, mogliście zobaczyć opisane przez niego miejsca. Wciąż nie wiemy jak to możliwe ale my nadal słyszymy szum tamtejszych wodospadów. Bartek opisuje jak można zwiedzać nieodległą Chorwację, na swój własny sposób. Pomijając oklepane i nudne zorganizowane wycieczki. Kto wie, może postanowicie osobiście przekonać się o magii Chorwacji.
Chorwacja alternatywne St.Tropez, kolorowy podwodny świat i kraina bajecznych wodospadów.
Czasem na plaży można spotkać spacerujących panów reklamujący różne całodniowe rejsy statkiem wycieczkowym. Proponuję skusić się na jeden z nich, mianowicie na rejs po archipelagu wysp Kornati. Wsiadamy na wielką, dwupoziomową łajbę, która wraz z bajeranckim dziadkiem bosmanem-przewodnikiem, zabiera nas z przystani w Zadarze na zachód. Płyniemy pomiędzy niezliczonymi wyspami, obsianymi willami na wzgórzach, oraz bujną roślinnością. Niektóre z nich połączone są wysokimi mostami, których przęsła łukowe oglądamy od dołu. Nasza łajba dzielnie i prężnie sunie do przodu, rozbijając o dziób tafle wody i zostawiając za sobą spieniony ślad iście niebieskiej wody. Przedzierając się między coraz to mniejszymi i ubogimi w roślinność wyspami oraz mijając po drodze całą masę żaglówek nasz bosman-przewodnik, o siwych wąsach i w słomkowym kapeluszu na głowie, informuje nas, że jeśli będziemy mieli szczęście to zobaczymy niewielkie grupki delfinów chcące towarzyszyć nam w naszej morskiej eskapadzie. Faktycznie na ulotce reklamującej wycieczkę, takowe delfiny były ujęte na zdjęciach. Nie wiem czy to może chwyt reklamowy, czy zwykły pech lecz żadnych delfinów podczas mojej wycieczki nie spotkałem. W porze lunchu gdy obsługa podaje talerze smażonych ryb, a do nich dużo białego i czerwonego wina, nad kutrem zaczynają gromadzić się niezliczone ilości mew. Zwabione zapachem rybiego mięsa, które właśnie pochłaniane jest przez uczestników wyprawy i popijane dużą ilością wina. Gdy na talerzach zostaną same ości i szkielety, proponuję podejść do krawędzi łajby, wyciągnąć rękę ze szkielecikiem rybki, a za moment podleci jakaś chętna mewa i wyrwie nam swój posiłek z dłoni. Trwa to tak długo, aż z talerzy nie znikną wszystkie pozostałości po obiedzie. Całkiem fajna zabawa, bo i turyści rozbawieni, mewy najedzone, a kucharz nie ma czego zmywać J. Wreszcie łajba wypływa na otwarte morze, pozostawiając archipelag za sobą. Podpływamy pod wysoki, skalisty klif, który wynurza się z wody kilkadziesiąt metrów w górę. Robi wrażenie. Następnie łajba zatacza szeroki łuk i po kwadransie cumujemy przy molo, na owej wysepce o nazwie Dugi Otok. Ma się wrażenie, jakbyśmy znaleźli się na Karaibach lub innych Hawajach. Nasza przystań wcina się głęboko w ląd, którego łagodne wzgórza, zostały ukształtowane przez gęsto porośnięte pinie śródziemnomorskie i palmy. Efektu dodaje niewielka marina, przy której cumują nowoczesne motorówki i małe jachty. Woda, ach…. to jest po prostu cudo. Mieniąca się wszystkimi odcieniami koloru granatowego, niebieskiego, błękitu oraz turkusu, a w niej pływające całymi grupami ryby, których można naliczyć kilkanaście rodzajów. Oczywiście nie muszę chyba wspominać, że dno znajdujące się na głębokości około 6 metrów i jest idealnie widoczne.
Ruszamy zatem nad słone jezioro.
Gdy tylko odejdziemy od mariny, naszym oczom ukazuje się całe stado uroczych i potulnych, małych osiołków, które dołączają do nas i dotrzymują kroku, aż do samego jeziora. Są tak oswojone przez licznie tu przybywających turystów, że chętnie dają się głaskać i karmić czym popadnie. Gdy znajdziemy się nad jeziorem, nasi czterokopytni towarzysze rozchodzą się wokół jego brzegu. Leniwie kładą się na wyschniętej glebie i obserwują, jak ich nowi żywiciele taplają się w bardzo słonym zbiorniku wodnym. Woda jest bardzo ciepła i zdecydowanie cieplejsza niż w morzu. Również o wiele bardziej słona, także nie zalecam otwierać ust i oczu podczas nurkowania. Zasolenie jest tak duże, że praktycznie nie trzeba pływać a woda i tak sama będzie utrzymywać nas na powierzchni. Gdy będziemy mieli dosyć kąpieli i lekkiego fetorku naszych osiołków, które gdy je nakarmimy dokonują obfitej toalety nad brzegiem jeziora, proponuje wrócić do przystani i skierować się szlakiem w kierunku klifów. Mówię Wam – warto. Gdy stoi się nad krawędzią kilkudziesięciometrowej przepaści, a w dole szaleje wzburzone morze, którego fale z wielką furią rozbijają się o skały, człowiekowi włosy stają dęba na głowie.
Podwodny świat.
Co jest obowiązkową czynnością w naszej lagunie, bez której nasza obecność tu nie miałaby sensu? Nurkowanie! Koniecznie zabierzecie ze sobą maski do nurkowania i ewentualnie płetwy. Ja z płetwami nie potrafię, ale Wam może pójdzie lepiej. Wskakujemy do wody z drewnianego mola, zanurzamy się pod powierzchnie i podziwiamy pięknie ubarwiony świat. Największą atrakcją są oczywiście małe ławice różnokolorowych ryb, wszelkiego rodzaju. Dno widzimy jak na dłoni, porośnięte jest w wielu miejscach bujną, podwodną roślinnością. Niekiedy widzimy duże głazy i skały, a co i rusz przed oczyma przemykają nam w odcieniach żółci, niebieskiego, czerwieni czy zieleni małe lub większe ryby. Coś wspaniałego.
W drodze powrotnej nasz bosman-przewodnik, zabierze nas na jeszcze jedną wyspę o nazwie Ugljan, gdzie zacumujemy w przystani miasta Kukljica. Będziemy mieli około dwóch godzin dla siebie, na zwiedzanie miejscowość. Możemy pospacerować po bulwarze wzdłuż morza lub wypić smaczną kawkę w Konobie Stari Mlin, gdzie stoliki skryte są w cieniu wielkiej palmy. Dają nam chłód i ukojenie w upalne, wrześniowe chorwackie dni.
Pamiętacie jak pisałem o chorwackich dwóch cudach natury?
Teraz czas na ten drugi – Jeziora Plitwickie. Oto link – www.np-plitvicka-jezera.hr . Jest to grupa kilkunastu jezior, znajdujących się na różnych poziomach, połączonych bajecznymi kaskadami, otoczonych malowniczym pejzażem. Z racji tego, że znajdują się one daleko na północny-wschód od wybrzeży Adriatyku, to sugeruję zwiedzić je w drodze powrotnej do domu. Z autostrady A1 należy zjechać na drogę nr 25, która zresztą jest dobrze oznaczona drogowskazami, kierującymi nas do naszej atrakcji. Oczywiście zalecam wybrać się tam z samego rana, ponieważ zwiedzania jest co nie miara, a przecież przed nami jeszcze daleka podróż do ojczyzny. Na miejscu kupujemy bilet wstępu i rozpoczynamy podróż, którą zapamiętamy na całe życie.
Przed nami rozpościera się widok, który wybaczcie ale nawet nie znajduję odpowiednich słów, by go opisać. Napisze jedynie, że widzimy krajobraz jak z kadru filmu baśniowego, pełnego fantastycznych i bajkowych scenerii. Wysoki kanion, którego porośnięte zielenią strome ściany, pokryte są spadającą z wielkim impetem wodą. Tworzy ona na samym spodzie wodospadów, magiczną o niebiańskiej barwie mgiełkę, pokrywającą lustro wody, położonych tarasowo jezior. Spacerujemy podobnie jak w Krka, po drewnianych pomostach, lecz tutaj wygląda to zupełnie inaczej. Dookoła otacza nas bujna i gęsta roślinność, porastająca wodospady i brzegi jezior. Najpiękniejsze są całe kępy różnorodnych traw śródziemnomorskich i sitowi, które w wielu miejscach tworzą jak gdyby niewysoki kanion, wzdłuż naszego szlaku. Wszędzie towarzyszy nam przelewająca się intensywnie błękitna woda, dzięki czemu jej kolor jest jeszcze bardziej uwydatniony. Przy brzegach w wielu miejscach, pojawiają się duże okazy różnych gatunków ryb, które mimo że pływają na znacznej głębokości, to widoczne są jak na dłoni. Pierwszym i chyba najciekawszym punktem wycieczki jest najwyższy w parku wodospad Veliki Slap. Zrzuca wielkie strumienie wody z niemal 80 metrów wysokości. Robi wielki szum, oraz jeszcze większe wrażenie. Dalej ścieżka prowadzi nas krawędzią pomiędzy poziomami. Z jednej strony mamy dosłownie ściany przelewającej się kaskadami wody, a z drugiej przepaść, gdzie w dole znajduje się kolejne bajecznie, błękitne jezioro. Mijamy całe grupy jaskiń, mniejszych lub większych wodospadów wkomponowanych w bujną roślinność. Co chwilę podziwiamy inne jeziorko lub staw, odznaczający się co i rusz innym odcieniem wody, pod której powierzchnią witają nas pokaźnych rozmiarów ryby. Miejsce sprawia wrażenie, i ja to stwierdziłem osobiście, takiego małego raju na ziemi. Oazy spokoju, odległej od całego tego zgiełku, zanieczyszczonych miast i pośpiechu za własnym życiem. Tutaj człowiek , przewijając w pamięci wszystkie miejsca, które widział w tym kraju, zaczyna sobie uświadamiać, że mógłby się tu przeprowadzić, choć na jakiś czas. Zrobić sobie taki dłuższy urlop od swojego zaganianego i stresującego życia, w swoim polskim mieście.
Po długim spacerze wśród rajskiej scenerii wsiadamy na stateczek, zabierający nas na drugi brzeg największego jeziora w kompleksie. Kozjak zajmuje powierzchnię 80 ha, sięga głębokość do 50 metrów. Jeśli ktoś nie potrafi pływać to nie radzę wypadać za burtę….
Po dopłynięciu na drugi brzeg kontynuujemy naszą ekspedycję. Przechodzimy przez mostki, pokonując wiele schodków to w górę to w dół. Obchodząc wielkie jeziora, które podziwiamy z góry, ponieważ nasz szlak wspina się i opada wzdłuż zbocza wzgórza. W wielu miejscach drewniany pomost prowadzi nas przez sam środek stawów i niewielkich jezior, z których każde charakteryzuje się inną barwą i odcieniem wody. Mijamy oczywiście całą masę urokliwych zakątków, gdzie z każdej strony otacza nas spadająca z impetem woda. Gdzieniegdzie widzimy też powalone w wodzie konary drzew. Możemy badać wzrokiem zróżnicowane dno każdego zbiornika wodnego. Mija piąta godzina (w zależności od naszego tempa, które jednak jest ograniczone przez innych zwiedzających sunących przed nami) naszego zwiedzania, gdy docieramy do małej pętli autobusowej. To stąd dwu-wagonowe pociągi drogowe, zawiozą nas skrajem przepaści, do punktu początkowego naszej wycieczki. Teraz już tylko trzeba dokonać ostatniej toalety, napoić spragnione gardło, zaspokoić zagłodzony żołądek w jednej z lokalnych knajpeczek, i ruszyć w drogę powrotną do ojczyzny.