Moje tu i teraz cz. 1

Moje TU I TERAZ (19.09.2016)

Po dzisiejszej wizycie u psychoterapeutki, o dziwo wychodzę z uśmiechem. To już szóste spotkanie, a pierwsze bez łez. Ile jeszcze spotkań przede mną? Nie znam odpowiedzi. Nikt nie zna. Wiem, że to wszystko zależy wyłącznie ode mnie. Chciałabym wyzdrowieć jak najszybciej, ale tu chyba nie o pośpiech chodzi, tylko o stopniowe zamykanie trudnych tematów. Nie da się zrobić wszystkiego naraz. Czasem jestem na siebie zła i zastanawiam się, po co mi to rozgrzebywanie przeszłości. Przecież to tak strasznie boli. W dodatku  to wrażenie, że czuję się gorzej niż przed rozpoczęciem psychoterapii. Wyczytuję gdzieś w sieci, że zwykle tak bywa, że najpierw jest euforia a po chwili przychodzi kryzys. Kluczem do sukcesu jest rozgrzebanie przeszłości, rozebranie jej na czynniki pierwsze i nauczenie się na nowo, jak sobie radzić, tym razem według właściwych schematów. Tylko czy ja mam na to siłę? To pytanie nie daje mi spokoju. Ponoć po każdej burzy przychodzi czas na tęczę. U mnie burza rozszalała się na dobre, w dodatku z  piorunami. Kiedy na niebie pojawi się moja tęcza?

depresja Mam na imię Kasia i mam 32 lata. Niemal 4 lata temu zapadła diagnoza: nerwica lękowa. Nie wiedziałam, co to za diabeł. Jestem więźniem własnego ciała i umysłu. Ciała – ze względu na objawy somatyczne, a umysłu – ze względu na przeraźliwe, katastroficzne myśli. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem jedyną osobą „cierpiącą” na nerwicę. Nie jedyną a jakże samotną w swoich cierpieniach. Zdaje się, że wokół mnie są sami zdrowi, którzy nie rozumieją mojego problemu. Prawda jest też taka, że tą chorobę trzymam w tajemnicy przed bliskimi. Zdecydowałam się opowiedzieć bliżej swoją historię bo być może znajdzie się ktoś, kto tak samo jak ja potrzebuje poczucia, że jest więcej tych „rozumiejących”. Ponadto możliwość „przelania na papier” całego żalu i goryczy traktuję jako formę autoterapii.

Od czego się zaczęło? W zasadzie od wydawałoby się na pozór szczęśliwego wydarzenia. Ciąża. Jakże szczęśliwa nowina. Jednak nie dla wszystkich. Może inaczej, sama informacja o ciąży była szczęśliwa, po uporaniu się z pierwszym szokiem i zracjonalizowaniu wszystkiego. Szok był ponieważ tego nie planowałam a przynajmniej nie z NIM. Zresztą JEGO już wykopałam ze swojego życia, po tym jak namawiał mnie na tabletkę wczesnoporonną. Czort z NIM, przecież sobie poradzę sama. Jakże szybko los podciął mi skrzydła. Z ust lekarza padły słowa: „niestety, najprawdopodobniej jest to ciąża pozamaciczna. Muszę wypisać Pani skierowanie do szpitala”. Co do cholery? Jaka ciąża pozamaciczna?

16.10.2012

Jestem w szpitalu. Opieka jest dobra, personel przemiły a lekarze godni zaufania. Zadecydowali, że ciąży nie będą usuwać laparoskopowo a podadzą lek. Dość optymistyczna wiadomość w tym całym moim nieszczęściu. Tyle tylko, że nie zdążyli podać leku bo doszło do samoistnego pęknięcia, co wywołało krwotok wewnętrzny. Ból potworny. Operacja była w tej sytuacji koniecznością. Pytanie czy uda się zachować jajowód? Leżę już na stole operacyjnym, lekarze przygotowują mnie do operacji, łzy płyną mi po policzkach. Pytanie przemiłej Pani anestezjolog: „czemu Pani płacze?” Tak, lekarze potrafią zadawać bardzo dziwne pytania. Jak to do cholery czemu płaczę? Bo to nie tak miało być! Budzę się, słyszę dźwięki aparatury. Wiozą mnie do pokoju, śpię. Po południu przyszedł lekarz z dobrą wiadomością: „udało się zachować jajowód”. Ufff. Chociaż tyle. Przecież w przyszłości chcę mieć dzieci, więc dwa jajowody zapewne się przydadzą.girl-1733341_1920

Jutro wychodzi Pani do domu” – usłyszałam. No i wyszłam. Na czas rekonwalescencji, przebywam u mojego taty. Ma mi kto podać herbatę. Dochodzę już do siebie. Mogę wracać do swojego domu. Popłakuję trochę, ale dam radę. Przejdzie mi. Jadę odebrać wynik histopatologiczny do szpitala, lekarz chce ze mną rozmawiać. Wynik jest w porządku. Płaczę mimo to. Boli mnie, bo jest to świeże i nie mam tu na myśli rany pooperacyjnej. Słyszę nagle: „niech się Pani cieszy, że Pani żyje bo ciąża pozamaciczna jest dużym zagrożeniem dla życia kobiety. Proszę tego nie postrzegać w kategoriach straty.” Wracam do domu. Pustego domu i zaczynam rozmyślać.

jak-wytresowac-smoka-1

Tylko jak tu się cieszyć z tego, że żyję skoro zawalił mi się cały świat? Czemu ja musiałam tego doświadczyć? Te myśli mnie wykańczają, nie dają mi spać. Poza tym przecież jestem ciągle sama w domu. A jak mi się coś stanie? Kto mi pomoże? I tak miałam szczęście, że do pęknięcia doszło w szpitalu bo gdyby to stało się w domu to pewnie by już mnie nie było. Powoli przestaję sobie z tym radzić. Jak ja mam się z tym uporać? Jak mam dalej żyć?

Oczekująca na Tęczę 🙂

Oczekująca na Tęczę
Oczekująca na Tęczę

Kasia – 32 lata, singielka, bezdzietna, osobowość neurotyczna. Największą wartość ma dla mnie rodzina. Od zawsze bojaźliwa i czasem nieśmiała. Sentymentalna, uczuciowa i opiekuńcza. Nie znoszę kłamstwa, chamstwa, arogancji i prostactwa. Urodzona domatorka. Bardzo łatwo przywiązuję się do ludzi i rzeczy. Kiedyś uwielbiałam żartować, dzisiaj jestem przygaszona przez życie i chorobę. Mam jednak wiarę w wyzdrowienie, dzięki ludziom, których spotkałam na swojej drodze. Wierzę, że jak już wszystko poukłada się w mojej głowie, to poukłada się też wszystko inne.

  • Sama mam depresję lękową, ale z innych powodów. Dlatego rozumiem.
    Uczucia i cała historia dobrze napisana.

  • Czytam, że to post z 2016 roku, licząc po cichu, że czas uleczył rany…

  • Justyna

    Myślę, że najlepszym komentarzem będzie ten cytat … „Musimy przyzwyczaić się, że przed najważniejszymi skrzyżowaniami w naszym życiu nie ma drogowskazów.” – Ernest Hemingway